Nikt Cię tak dobrze nie zrozumie, jak drugi pacjent onkologiczny. Nikt też nie da Ci dobrych tipów, jak przeżyć pierwsze wlewy chemii. Wokół onkologii narosło wiele mitów, ale kiedy dołączasz do tego świata, zaczynasz rozumieć, że diabeł dalej taki straszny jak go malowali, ale w kupie zawsze raźniej.
Pamiętam swoje pierwsze wizyty w szpitalu onkologicznym, kiedy przeraził mnie ten tłum. Ludzie w poczekalni, na izbie przyjęć, kolejki do pobrania krwi, kolejki do tomografu. Chorzy byli wszędzie!
Kiedy przekraczasz próg onkologii zdajesz sobie sprawę, ze rak to nie choroba starych ludzi. Ona w metrykę nie patrzy, wali z ukrycia jak leci. Uderza nie tylko w organizm, ale także w rodzinę chorego. Siedząc w poczekalni słyszysz przeróżne historie, zapamiętujesz twarze, a kiedy przychodzisz kolejny raz zaczynasz zauważać, że coraz więcej osób mówi dzień dobry, pyta o zdrowie. Podczas czekania na wizytę szybciej leci czas, bo wspólnie z
onkoziomeczkami rozmawiasz o objawach, zapachach, których nie da się znieść, utracie włosów, drętwieniu palców.
– Wie pani, tam w bufecie sprzedają takie pyszne flaczki, na rosole i zapach nie odrzuca. A panie naprzeciwko jadły schabowego, myślałam, że się obrażą, jak im powiem, żeby to przesunęły, bo mnie ten zapach schabowego drażnił. Ale zrozumiały. Mają to samo!
Ja mam tak ze sklepem mięsnym, na myśl o zakupie drobiowej szynki już mnie mdli.
Chwilę pogadałyśmy też o pomarańczach, że ja bym mogła jeść je na kilogramy, a ona nie może pić leku na wątrobę bo ten pomarańczowy smak ją odrzuca.
Są też obrazy, których się nie zapomina i które do tej pory motywują do działania, za każdym razem gdy wątpię. Po pierwszym wlewie, przyjechałam do szpitala oddać pompę. Siedziałam na schodach przed gabinetem i czekałam na wywołanie. Na przeciwko mnie siedziała młoda kobieta, na oko może w moim wieku. Łysa jak kolano, z lekko przekrzywionym turbanem. Obok stała walizka i wiedziałam, że pewnie przyjechała na kolejny wlew. Pogrążona w ulubionej grze nawet nie zauważyłam jak weszła do gabinetu. Po kilku chwilach wyszła z plikiem dokumentów. Kiedy podniosłam głowę, zauważyłam, że jest już w zaawansowanej ciąży. Ktoś nawet w korytarzu rzucił- a Pani to na wlew czy na porodówkę?
I wtedy pomyślałam sobie, że jestem strasznym mazgajem. Ona walczy o życie swoje i dziecka, a ja panikuje bo jakiś głupi markerek, się podniósł podczas miesiączki i tworzę wizję, że na bank mam przerzut. No i że chemia to mnie prędzej zabije niż wyleczy. A ta Pani? Idzie dzielnie z tą walizką i ma w dupie komentarze.
Podziwiam i trzymam za nią kciuki!
Leave a Reply