Sierpień, wypchaj się!

Za każdym, ale to za każdym razem, kiedy już sobie tak mocno, w środku, w Agatce, postanowię, że będę regularnie pisać i tworzyć miejsce o życiu i jedzeniu w zdrowiu i w chorobie, jakaś nadludzka siła, mnie powstrzymuje i odbiera chęci i siły. Tym razem to sierpień, w całej swej letniej mocy, postanowił skopać mi tyłek i wdrożyć w moje życie hasło przewodnie:” Kurwa, co jeszcze?”

Początek sierpnia powinnam wyprzeć z mej pamięci. I udawać, że ten dzień nigdy nie miał miejsca….Swoją drogą jest to historia na miarę tytułu o tym jak zniszczyłam życie i cierpliwość pewnego oszusta. Nie jestem pewna czy mogę opisać tą historię, bo sprawa jest w toku. Ale mam pytanie do ludzi z instytucji bankowych i wszystkich finansistów. Jakim cudem kiedy uczciwy człowiek stara się o kredyt np. mieszkaniowy czeka na decyzję i musi złożyć milion pism i oświadczeń, a oszust taki kredyt w imieniu tego poczciwego Kowalskiego dostaje w minutę? Może mi to ktoś wyjaśnić?
Szczerze gdyby nie to, że mój Stary potrafi myśleć trzeźwo, zwłaszcza wtedy kiedy ja nie potrafię, od sierpnia pewnie bym została sponsorem czyjegoś życia na Malediwach czy innej Sri Lance. Ale ta historia na pewno znajdzie miejsce w mojej rychłej, jak tak dalej pójdzie biografii, której mam nadzieje, nikt ode mnie wyłudzi, tak jak tych danych w sieci.

Cały rok czekałam na wakacje i nasz wyjazd do ukochanego Antonina. W upalne dni, planowałam jak to będę leżeć na leżaku, czytać książki, kąpać się w jeziorze i łazić po lesie. Misternie zaplanowałam cały outfit, bo przecież latko w pełni, po co mi jakieś ciepłe bluzy. Jakież było moje zdziwienie kiedy po przekroczeniu tabliczki Międzybórz, naszym oczom ukazało się załamanie pogody, z burzą i spadającymi konarami drzew prawie przed maską auta. Cały tydzień, podczas pobytu w Antoninie, łaziłam w dresikach, a w nocy marzłam pod trzema warstwami kocy i kołder. Jednak pomimo braku pogody udało się odpocząć i zwiedzić miejsca, na które nigdy nie było czasu. Dolina Baryczy to przepiękne tereny wypadowe. A Stawy Milickie to miejsce, w którym się zakochałam <3. Takiej ilości ptasich dźwięków nigdy nie słyszałam.

Urlop dobiegał końca, było mi trochę smutno, ale podczas odpoczynku, przemyślałam sobie mnóstwo rzeczy do tego stopnia, że wstąpiła we mnie Agata Kierowniczka, która wiedziała, że wróci do firmy w sam środek działań związanych z rekrutacją i końcem miesiąca. Ale ułożyłam tak misterny harmonogram i miałam tyle energii, że nie jeden słup energetyczny by mi jej zazdrościł. To była niedziela, ostatni dzień przed powrotem do pracy, a mamy z K. zawsze taki rytuał, że weekendowe śniadanka to zawsze śniadanka na wypasie. Uparłam się, że tym razem ja je przygotuje. Jajka w koszulkach z wędzonym łososiem na grzaneczkach z awokado. Co tu mogło się nie udać? Ano, najwięcej wypadków zdarza się w domu. Mieszkamy w mieszkaniu po mojej babci, w tym mieszkaniu jest kuchenka z piekarnikiem, który ma już x-lat, ale skubana daje radę. Ta kuchenka miała pokrywę co ją większość ludzi demontuje zaraz po podłączeniu. Natomiast moja babcia tej pokrywy używała do ochrony ściany przed kipiącym tłuszczem i jako miejsce do wieszania chochelek i innych sprzętów do gotowania, w miarę lekkich oczywiście. Po latach ta pokrywa już się trochę zaczęła bujać, ale jakoś nie miałam serca, żeby ten babciny system zdemontować. Jednak coraz częściej, kiedy tylko mocniej zamknęliśmy piekarnik lub trąciliśmy ją przy myciu naczyń, spadała robiąc prawdziwą demolkę w kuchni, zrzucając wszystko co na kuchence stało. Dzień wcześniej ponownie, podczas mycia naczyń, spadła Kamilowi, który stwierdził, że dzień jutrzejszy po śniadaniu, będzie dniem ostatecznym tej klapy. Więc w niedzielę radośnie robię to śniadanie, postawiłam garnek z wodą na gazie i zaczęłam robić guacamole. Kiedy tylko pojawiły się bąbelki w wodzie, włożyłam jajka do gara i grzanki do piekarnika. Spojrzałam na zegarek i zaczęłam odmierzać sześć minut dla jajek i dla grzanek. Kiedy w kuchni zaczął unosić się zapach przypiekanego pieczywka, zajrzałam do grzanek, w radosnym nastroju, zatrzasnęłam klapę piekarnika zbyt mocno, bo w jednej sekundzie na moje nogi spadł garnek z wrzątkiem i tymi jajkami. Tak, klapa postanowiła zakończyć swój żywot z przytupem, serwując mi oparzenia drugiego stopnia, które leczę do tej pory. W wannie, polewając nogi letnią wodą, na nowo musiałam przemyśleć swoje życie, które w tamtym momencie było dość nędzne…..

Morał jest taki, że Staremu muszę wykupić sesje terapeutyczne, bo jak on to dyplomatycznie mówi, no nie może się ze mną nudzić. Oparzenia drugiego stopnia, zwłaszcza na udach to ból i swędzenie takie, że czasami nie mogę sobie znaleźć miejsca. Ale po trzech tygodniach, mogę w końcu porzucić opatrunki, obserwując różnego rodzaju czerwienie na mych udkach. Liczę na cud, że to do przyszłej soboty uda mi się wysiedzieć na zajęciach te prawie 9 godzin i nie będę sobie dyskretnie wsadzać ołówka w dziury spodni, by móc się podrapać.

O tym, że po raz pierwszy od dwóch lat mam katar i rozpychanie zatok pisać już nie będę.. Miłe życie bez tyranka jest dla słabych. Enjoy!